Dużo biegałem, przebiegłem półmaratony, maraton i inne dystanse. Dużo ćwiczyłem, wspinałem się, trenowałem karate, zapasy, ale nigdy wczesniej nie szedłem w pielgrzymce. I jak w tych wszystkich sportach sam zdobywałem kolejne cele i przechodziłem przez pewien trud i ból, tak w pielgrzymce dopiero zobaczyłem, że do celu nie idę sam, lecz z druga osobą, i dopiero wtedy ten trud i ból mają sens. Zrozumiałem, że sam mogę przebiec jeszcze 100 maratonów albo nawet przepłynąć kajakiem świat — tylko po co?… Dopiero w pielgrzymce nabrało to dla mnie znaczenia i wartości. Przede wszystkim: nie szedłem sam, musiałem się dostosować do innych, dzielić z nimi zmęczenie i inne niedogodności, ale też ich poznawałem. Najważniejszym dla mnie było to, że nie idę dla siebie samego, tylko cały trud ofiaruję Bogu, mając nadzieję, że w swym miłosierdziu wysłucha mojego błagania.